¤ Nine Inch Nails - 12.08.2007, Bratys³awa, Incheba Expo Arena ¤

Bratys³awa, Incheba Expo Arena, godzina 18-ta z minutami. Stojê przed wej¶ciem w towarzystwie czterech kompanów. Widok jest raczej nieciekawy - ludzi kilka garstek, a¿ wierzyæ siê nie chce, ¿e dzi¶ zagra tutaj Nine Inch Nails. Wchodzimy, zajmujemy ca³kiem przyzwoite miejsca na p³ycie. Czekamy w napiêciu na rozwój wydarzeñ.
O godzinie 20-ej na scenê wkracza Noise Cut, s³owacki support graj±cy, oglêdnie rzecz ujmuj±c, ha³a¶liwe elektro-pop-ekperymenty. Nawet nie¼le siê zaczyna - z pocz±tku klimat new wave'owej sceny lat 80-tych, pani kojarz±ca siê na przemian z Siouxsie Sioux i Liz Fraser, rytmicznie jest naprawdê smakowicie. W miarê trwania wystêpu pocz±tkowy klimat rozmywa³ siê w elektropopowych eksperymentach z ¿enuj±co prost± gitar± i przesterami; tak¿e jednostajno¶æ sekcji rytmicznej pozostawia³a wiele do ¿yczenia. Czwórka S³owaków schodzi ze sceny po oko³o 35-40 minutach, pozostawiaj±c widowniê niekoniecznie rozgrzan±, maj±c± chêæ na wiêcej, acz niekoniecznie ju¿ elektropopów. Odczuwam wyra¼ny niedosyt, który bêdzie mi jeszcze towarzyszyæ przez nastêpne dwadzie¶cia minut, w trakcie których ekipy bêd± krz±taæ siê po scenie, zmieniaj±c sprzêt i przygotowuj±c wszystko do wystêpu g³ównej gwiazdy wieczoru. Mamy okazjê rzuciæ okiem na widowniê - hala jest wype³niona po brzegi, p³yta jest pe³na, sektory te¿. Rz±dz± mroczne panny i panowie, czerñ, przydymione makija¿e, piercingi i okute buty. Tak, bêdzie siê dzia³o. Tak.
Punkt 21. Gasn± ¶wiat³a i maszynki na gwa³t zaczynaj± produkowaæ dym. Na scenie wybucha wojna, na scenê wtacza siê NIN!

HYPERPOWER!
na pocz±tek - idealne rozpoczêcie wielkiego kopniaka, jakim powinien byæ taki koncert. Sala zaczyna wrzeszczeæ, skakaæ, biæ brawo. Wszyscy reaguj± b³yskawicznie, jak jeden wielki organizm. To przecie¿ dopiero kilka sekund, a tu tak doskona³a reaktywno¶æ!
Na scenie pojawia siê bo¿yszcze milionów, Trent Reznor, nawiedzone nastolatki stoj±ce przy barierce zaczynaj± drzeæ siê ekstatycznie. B±d¼my szczerzy - wszyscy ju¿ teraz dr± siê ekstatycznie, bo to przecie¿ ON, to Trent Reznor, jedna z barwniejszych postaci szo³biznesu ostatnich kilkunastu lat. Mr-God-Is-Dead wskakuje na scenê z gitar± i zaraz zaczyna siê regularne granie:
The Beginning of the End.
Ryk setek garde³ u¶wiadcza mnie w przekonaniu, ¿e nowa p³yta do¶æ dobrze siê przyjê³a; o sobie tego powiedzieæ nie mogê, bo niestety nowa produkcja nie podesz³a mi, tote¿ mojego ¶piewu nie ma. Ale to przecie¿ NIN, przecie¿ oni graj± od tak dawna, ¿e kawa³ków jest pod dostatkiem. wiêc w koñcu musz± zagraæ co¶, co znam doskonale. i jest.
Sin
drzemy siê, skaczemy, refren doprowadza nas do sza³u, miotamy rêkoma na wszystkie strony, robi siê wspaniale. To pierwsze prawdziwe szaleñstwo na p³ycie, jestem kompletnie mokra, z moich kompanów pot leje siê strumieniami, wszyscy s± przera¼liwie szeroko u¶miechniêci i tylko skacz±, skacz±, skacz±! Koniec, u³amki sekund ciszy na scenie, ryk garde³ na hali, chwila odpoczynku. tylko po to, ¿eby zaraz prze¿yæ co¶ absolutnie niezapomnianego, czyli
March of the Pigs
wiêc ty, biedny czytelniku, je¿eli my¶lisz, ¿e mia³e¶ okazjê w swoim ¿yciu, by prze¿yæ najbardziej tratuj±cy t³um ludzi, to siê grubo mylisz! Marsz ¦wiñ, s³ynna koncertowa rze¼nia, w³a¶nie siê zaczyna i kiedy cz³owiek jest tam, na p³ycie, wierzyæ mu siê nie chce, ¿e ta katastroficzna jazda potrwa trzy, góra cztery minuty. Rozjuszony t³um przestaje byæ jednym organizmem na rzecz kompletnej destrukcji i chaosu, wszyscy wszystkich tratuj± i popychaj±. my te¿ popychamy i sami jeste¶my popychani, w miêdzyczasie dr±c gard³a razem z Trentem. "Now doesn't that make you feel better?" ironicznie brzmi, kiedy ju¿ wszyscy maj± siniaki, kiedy walczysz o utrzymanie równowagi, bo je¿eli upadniesz, to naprawdê jest ju¿ po tobie i to nie jest przesada
Po najd³u¿szym marszu ¶wiñ, jaki w ¿yciu prze¿y³am, ¶wiat³a przygas³y, a t³um zacz±³ siê uspokajaæ w oczekiwaniu na to, co zostanie teraz zaserwowane:
The Frail
Reznor w tyle sceny, za klawiszami, intonuje tê przecudn± miniaturê, t³um uspokaja siê, ko³ysze miarowo, lecz w napiêciu wyczekuj±c pierwszych d¼wiêków tego, co naturalnie potem nast±pi. Reznor igra z widowni±, wyd³u¿aj±c nieco melodiê, t³um ju¿ zaczyna siê drzeæ, a on gra dalej, spokojnie, subtelnie dotykaj±c klawiszy, usypia nasz± czujno¶æ. a¿ w koñcu zaczyna siê
The Wretched
i ju¿ jest tak cholernie znajomo. Tak cholernie bosko! Setki umêczonych cia³ budz± siê nagle i zaczynaj± siê ruszaæ, zaczynaj± siê wyginaæ, zaczynaj± ¿yæ! Bo 'now you know, this is what it feels like’ I nabiera to zdanie sensu. Potem jeszcze jedna chwila bujania w rytm ponurych, na po³y erotycznych d¼wiêków, bo oto
Closer
i tak doskonale wszystkim znany refren o akcie seksualnym w±tpliwej jako¶ci. Chóralny ¶piew i niekoñcz±ce siê wygibasy - w tym momencie nikt nie my¶li o niczym poza krêceniem biodrami; tylko tañczymy, tylko to siê liczy. I to ostatnie chwile na kocie ruchy, bo oto kolejne trzy kawa³ki
Survivalism
Burn
Gave Up

które niewiele wspólnego z weso³ymi pl±sami maj±. Scenariusz do przewidzenia, zatem wszyscy tylko siê dr±, próbuj±c nieudolnie na¶ladowaæ wrzaski Reznora, w miêdzyczasie miotaj±c siê po p³ycie, targaj±c koszulki, skacz±c i poc±c siê dalej. Przy "Gave Up" te¿ zdzieram gard³o, które po raz pierwszy tego wieczora zaczyna wyra¼nie protestowaæ. a przecie¿ jeszcze nawet w po³owie nie jeste¶my...
Akcja! Co¶ zaczyna siê zmieniaæ.
Another Version of the Truth
jako krótkie intro do rozwoju sytuacji - rozci±gaj±cy siê nad scen± ekran, do tej pory pozostaj±cy w odstawce, zaczyna siê obni¿aæ, by ostatecznie zawisn±æ tu¿ ponad scen±. pojawiaj± siê ¶wiat³a, zespó³ praktycznie ukryty za iskrz±cym ekranem, przygrywa smêtnie. Wy³om w ¶wiat³ach stanowi Reznor, teraz bez gitary, za to usytuowany za komputerem, przez moment kojarz±cy siê z Christianem Fenneszem, chocia¿ to zupe³nie inna dzia³ka. ale jednak mia³o byæ elektronicznie, bo oto
Me, I'm Not
zgrzytliwy, elektroniczny, elektryzuj±cy! T³um ¶piewa do wtóru z Trentem, spokojnie, bez zbêdnych wrzasków, bez egzaltacji, resztkami zachowanych g³osów, ³adnie, piêknie, me-i-m-not. Koniec utworu przeistacza siê w ha³a¶liw± improwizacjê, która tak jako¶ niewinnie skojarzy³a mi siê z Merzbow, okraszon± wizualizacjami przywodz±cymi na my¶l zak³ócenia na wizji, notabene doskonale pasuj±cymi do niezno¶nego miejscami zgie³ku. Ale jak¿e to smaczne jest, jakie hipnotyzuj±ce! Ludzie stoj± wpatrzeni w migaj±cy ekran, ich uszy nara¿one na przeklêty ha³as niemal zwijaj± siê i ukrywaj± we wnêtrzach czaszek, ale wszyscy dzielnie stoj±, jak na warcie, poch³aniaj±c zmys³ami ten dziwaczny spektakl.
Chwila, cisza,
The Great Destroyer
czyli kolejny element "Year Zero", który przekonuje mnie, ¿e jakkolwiek ten album mi nie le¿y, o tyle ¶wietnie siê sprawdza na ¿ywo. Wszystko wrze, ludzie czuj± ten klimat, pozwalaj± siê hipnotyzowaæ d¼wiêkom i ¶wiat³u przemierzaj±cemu ekran wzd³u¿ i wszerz. Budz± siê zaledwie na moment, by us³yszeæ, ¿e zespó³ zaczyna w³a¶nie graæ
Eraser
którego zupe³nie siê nie spodziewa³am. Zaczyna siê tak s³odkawo, tak gorzko jednocze¶nie, tak doskonale znajomo. Zespó³ ukryty za plami±cym ekranem, gra ¿wawo, nieco wyd³u¿aj±c formu³ê, wskutek czego kawa³ek nabiera nieco innego wymiaru, jest bardziej wyrazisty, a¿ prosi siê, ¿eby go poch³on±æ, co te¿ widownia czyni, ¶piewaj±c razem z Trentem, a nastêpnie wykrzykuj±c "Kill me!". Doskona³y moment. doskona³y utwór. Ryk garde³ nie milknie, nie zauwa¿amy nawet, ¿e oto w³a¶nie zaczyna siê
Only
tak p³aski na p³ycie, tak przera¼liwie dosadny na ¿ywo! T³um znowu staje siê jednym organizmem i jednym idealnym gard³em, które s³ychaæ najpierw przy "I just made you up to hurt myself", a potem przy refrenie, wrzaskliwie wykrzykiwanym "There is no you, there is only me!". Las r±k w górze, zaci¶niête piê¶ci, gotowo¶æ bojowa. Temperatura siêga zenitu, huk, wrzaski, my, ten wielki organizm, jeste¶my u kresu wytrzyma³o¶ci. Nagle gasn± ¶wiat³a, ekran unosi siê wysoko nad scenê, której teraz ju¿ nic nie przys³ania poza tonami walaj±cego siê wszêdzie dymu. Napiêcie ro¶nie:
Wish
Setki garde³ wydobywaj± z siebie potê¿ny okrzyk, który prawdopodobnie móg³by zburzyæ niejedno Jerycho. Oto nad S³owacjê nadci±ga armaggedon, a idealny organizm, którym byli¶my, w oka mgnieniu przeistacza siê w zbiorowisko chaotycznych cz±stek elementarnych, a ka¿da z wyra¼nym zamiarem zniszczenia wszystkich wokó³. Oto kolejna rze¼nia w stylu "marszu ¶wiñ", w doskona³± znajomo¶ci± tekstu, z doskona³± agresywno¶ci±, z doskona³ymi piê¶ciami i wielk±, wielk± reznorowsk± frustracj±. "I'm the one without the soul, I'm the one with this big fucking hole", z lasem r±k, ze ¶cian± garde³, z morzem miêsa, z litrami kr±¿±cej w nas krwi.
Trzy nastêpne numery, a wiêc
The Good Soldier
No, You Don't oraz
Suck

nie daj± szans na odpoczynek: krew nie przestaje kr±¿yæ, ni ¿adne usta siê nie zamykaj±. Jest g³o¶no, gor±co, ciasno i mokro, jakkolwiek dwuznacznie to nie brzmi. (; Triadê wilczych okrzyków i bezecnych s³ów zamyka potê¿ne "suuuuuuuuck!", tak potê¿ne, ¿e mo¿e zmia¿d¿yæ twoj± kruch±, pust± czaszkê.
spokojniej. na moment, na kilka chwil, bo teraz
The Day the World Went Away
Trent zawodzi stoj±c przy klawiszach, piêkny pocz±tek, ca³a sala ¶piewa razem z nim, w miarê swoich mo¿liwo¶ci, bo jednak struny g³osowe s± powa¿nie nadwerê¿one. i tak pierwsza czê¶æ utworu, zaopatrzona w czê¶æ liryczn±, jest niemal akustyczna, smakowicie uspokajaj±ca i tak koj±ca, jak sobie tylko mo¿na to wyobraziæ po Gwo¼dziach. Nastêpuje przej¶cie, powolne rozwijanie siê kawa³ka a¿ do momentu, w którym ko³ysankowa melodia przeradza siê w ogromn± ¶cianê d¼wiêków i niezapomniane "na nah na na nah na" ¶piewane, wykrzykiwane przez wszystkich niczym jakie¶ industrialne credo. Jestem tam, jestem w³a¶ciwie ju¿ roztrzaskana, jestem dog³êbnie wzruszona i próbujê siê podnie¶æ. Udaje siê, bo s³yszymy, jak Reznor mówi mniej wiêcej co¶ takiego: "And now we're gonna play some cover of Joy Division, one of our favourite bands." I pojawia siê autentyczna dywizja rado¶ci,
Dead Souls
Przez chwilê wydaje mi siê, ¿e spora czê¶æ widowni s³yszy go po raz pierwszy, albo ewentualnie po raz pierwszy w³a¶ciwie dowiaduje siê, ¿e to jest cover a nie kawa³ek NIN. Zatem lekko zbici z tropu, ale jednak ¶piewaj± ludzie, ja tak¿e, zdzieram gard³o przy "they keep calling me" i mamy tê swoj± namiastkê Joyów, których na ¿ywo nigdy nie zobaczymy. Masa, ca³a masa braw. Ja chyba bijê najmocniej.
Nastêpuje przebudzenie po Joyowym u¶pieniu/zagubieniu,
The Hand That Feeds
ten kawa³ek wszyscy doskonale znaj±, dr± siê i ¶piewaj±, podskakuj±, tak¿e siê bawiê, chocia¿ nigdy w³a¶ciwie nie lubi³am tego utworu, uwa¿aj±c go za zbyt banalny. Ale ta poni¿aj±ca prostota dodaje kawa³kowi uroku, jest on no¶ny, trafia do publiczno¶ci, ¶wietnie siê wszyscy bawi±. Przecie¿ czasem potrzeba wytchnienia od numerów o umieraniu, czasem trzeba przerw od "songs about fucking". Tylko po co w³a¶ciwie ma byæ spokojniej? No po co?
Head Like a Hole
i teraz ju¿ nie ma zmi³uj! Totalny dance macabre. Wszyscy siê dr±, wrzeszcz±, krzycz±, znaj± kawa³ek doskonale, my tak¿e pamiêtamy, ¿e "I'd rather die than give you control". Jest tak niesamowicie, tak bezpardonowo ¶wie¿o, pomimo ¶cisku, zgie³ku i litrów potu, paruj±cego teraz i unosz±cego siê ponad nami, tworz±cego mg³ê, w której mo¿na poczuæ ka¿d± emocjê tego wieczoru, w której w³a¶ciwie mo¿na siê udusiæ. Kawa³ek zagrany kompletnie wariacko, rycz±cy i monumentalny, niezno¶nie ha³a¶liwy, upragniony, praktycznie idealne zakoñczenie. Gitarzysta rozwala swoj± gitarê na kawa³ki, tak swojsko na zakoñczenie koncertu. Tak stylowo, tak zupe³nie podobnie do "Closure Tour". Tak zupe³nie idealnie na mod³ê Jimi Hendrixa. Sala wyje z rozkoszy, ³amie rêce na biciu braw, naci±ga ¶ciêgna podskakuj±c. Tak, to chyba bêdzie koniec. ¦wiat³a gasn±, niepostrze¿enie ekran ponownie zni¿a siê, by nad scen± zawisn±æ, na jego nieprzeniknionej czerni pojawiaj± siê jasne plamki, spadaj±ce w dó³, przypominaj±ce p³atki ¶niegu. Na ¶rodku sceny, tu¿ za klawiszami, stoi Reznor. Podnosi usta do mikrofonu i zaczyna
Hurt
jeden z najbardziej przejmuj±cych kawa³ków lat 90-tych, a ty nie musisz byæ fanem czy znawc± NIN, ¿eby znaæ ten przepastny refren.
Zatem wszyscy ¶piewaj±, rz꿱 na miarê swoich pozdzieranych garde³, rz꿱 o pora¿ce i przemijaniu a'la Trent Reznor. Rozgl±dam siê - miny widzów s± pora¿aj±ce. Jak inaczej mo¿na okre¶liæ twarze, na których maluje siê ca³e spektrum ró¿norakich emocji?
W pewnym momencie mój kolega odwraca siê i mówi: 'Bo¿e, dziêkujê Ci, ¿e go stworzy³e¶!', jest poruszony, tak samo jak wiele setek innych osób zgromadzonych w hali. Byæ mo¿e to i ckliwe, mo¿e wrêcz nie na miejscu, zwa¿ywszy na zwi±zek muzyki NIN z Bogiem, ale doskonale oddaje to, co wiêkszo¶æ z nas czu³a w tamtym konkretnym momencie. To jest tak, jak trzewia przekrêcaj± ci siê ze wzruszenia, w g³êbokim doznaniu, te tysi±ce motyli, które odczuwasz przy zakochaniu, nijak siê maj± do tego, co by³o w cz³owieku wtedy, w niedzielê, w okolicach 23-ej lub tu¿ potem.
i to w³a¶ciwie niewa¿ne dla nas, ¿e koncert osza³amiaj±cy nie by³, bo je¿eli spojrzeæ chocia¿by na kwestiê nag³o¶nienia, mo¿na by w¶ciekaæ siê i ur±gaæ. ale dla sporej wiêkszo¶ci z nas to jedno z wielkich marzeñ, takich, co nagle i niespodziewanie spadaj± na cz³owieka, przygniataj±c niemal doszczêtnie i tratuj±c. Dla takich nas ten koncert to by³o wielkie industrialne i ha³a¶liwe misterium. I takim pozostanie w pamiêci.
'if I could start again
a million miles away
I would keep myself
I would find the way'
¶wiat³a gasn±, ekran robi siê smoli¶cie czarny, zapada cisza, za moment przerwana okrzykami widowni, ca³± mas± braw i wyra¼n± chêci± na bis, którego ju¿ przecie¿ nie bêdzie. Bo jaki¿ jeszcze bis mo¿e nast±piæ po takim wykonaniu "Hurt"? Otó¿ ¿aden. Otó¿ ¿aden, proszê Pañstwa. To siê musia³o tak skoñczyæ. Piêknie i smutno.

Minusy? Z pewno¶ci± nag³o¶nienie, ale to raczej wina hali i tej g³upiej akustyki, ani¿eli samego sprzêtu. No rozbrajaj±cy brak "Something I Can Never Have". No ale gdyby jeszcze to zagrali, pewnie w ogóle by¶my siê nie pozbierali. Zreszt± i tak trudno by³o.
Wracamy do samochodu, szybko odje¿d¿amy, by uchroniæ siê przed mandatem za parkowanie w niedozwolonym miejscu. Po¶piesznie opuszczamy Bratys³awê, w nadziei, ¿e nastêpnym razem Reznor powie "What a fucking surprise!" ju¿ na polskim gruncie. Czego Wam i sobie serdecznie ¿yczê.

---
SETLISTA:
HYPERPOWER!
The Beginning of the End
Sin
March of the Pigs
The Frail
The Wretched
Closer
Survivalism
Burn
Gave Up
Another Version of the Truth (intro)
Me, I'm Not
The Great Destroyer
Eraser
Only
Wish
The Good Soldier
No, You Don't
Suck
The Day the World Went Away
Dead Souls
The Hand That Feeds
Head Like a Hole
Hurt

-- Durga [21 sierpnia 2007]

powrót do relacji »


Szukaj:

nowe na stronie:
Decondition ‎&…
Maison Close –…
Nyodene D – Eden…
Consumer Electronics…
Nova - Utopica Musa
SPK - Zamia Lehmanni…
Feanch, Dutour, Lubat…
The Third Eye Foundati…
Dissonant Elephant - 5…
Club Alpino - Woouldy
Club Alpino - Tunga
Roman Wierciñski - We ar…
Jan Grünfeld - Music f…
Simfonica - Song of the…
Roman Catholic Skulls…
Chvad SB - Phenomenali…
Lonsai Maikov - Déce…
Robert Henke w Chorzowie
Dog in the Evening…
Sublamp - Cathedrals o…
wiêcej »

polecamy | wiêcej »

© 1996-2024 postindustry.org


wygenerowane w 0.008 s.